Mamy już za sobą dość duży odcinek czasu dzielący nas od Wigilii Paschalnej, od momentu chrztu, od momentu naszego nawrócenia. Od przejścia z ciemności do światła czy też - jak można powiedzieć i należy - od grzechu do łaski. A jeszcze trzeba powiedzieć: zanurzeni w śmierć Chrystusa, bo tym jest chrzest, razem z Nim zmartwychwstaliśmy do nowego życia, żeby już nie wracać do tego, co było (por. Rz 6,3-14). I jeśli ktoś, raz obiecawszy poprawę, zgrzeszy, doświadczy potem miłosierdzia Boga, który mu przebaczy w konfesjonale. Nie działa Bóg bezwzględnie, nie pali ogniem i siarką za zdradę, lecz zawsze daje możliwość powrotu.
Patrzymy wstecz: to się dokonało. Ale patrzymy też w przyszłość. Jest największą troską pasterza, który pracuje nad tym rodzeniem się chrześcijan, aby tak ich zabezpieczyć, by nie odeszli, by nie zdradzili. By nie doświadczyli kryzysu - choć nie wiem, czy uniknięcie go jest możliwe, przyjdą bowiem ciężkie, ciemne dni, kiedy trzeba będzie wracać do źródła. Zresztą trzeba zawsze do niego wracać.